Weszłam na najbardziej niebezpieczną wieżę świata. Ta atrakcja powinna być nielegalna

Dodano:
Ambuluwawa Tower Źródło: Archiwum prywatne / Alicja Miłosz
Podczas wizyty na Sri Lance skorzystałam z jednej z najpopularniejszych atrakcji wyspy. Zwykłe wejście na wieżę widokową okazało się ekstremalnym przeżyciem.

Wspinanie się na szczyt wieży Ambuluwawa w Sri Lance przypomina senny koszmar, podczas którego z każdą sekundą odczuwamy narastający niepokój. Nie jestem na tyle odważna, by decydować się na skok na bungee, ale raczej nie czuję strachu przed wysokością. Wieże widokowe dotąd wydawały mi się stosunkowo nudnymi familijnymi atrakcjami, z raczej niewielką dozą adrenaliny i obowiązkową lornetką na monety na szczycie. Krótka wycieczka na popularną Ambuluwawę obudziła we mnie nieznane dotąd lęki, a schodząc w dół, cieszyłam się, że już po wszystkim. Czy w tym miejscu wydarzy się kolejna tragedia?

Ambuluwawa, niebezpieczny Cud Cejlonu

Zbudowana w 2009 roku Ambuluwawa to jeden z cudów Cejlonu, a przynajmniej tak twierdzą autorzy internetowego przewodnika o nazwie „Cuda Cejlonu”. Położona w niewielkim miasteczku Gampola w centralnej części wyspy wieża miała być nie tylko zwykłą atrakcją turystyczną, ale także symbolem religijnej jedności Sri Lanki. „Celem było stworzenie wyjątkowej przestrzeni, w której ludzie o różnym pochodzeniu religijnym mogliby się spotykać w duchu współistnienia i wzajemnego szacunku” – czytam.

Nie spodziewałam się jednak, że autorzy projektu mieli na myśli aż tak bliskie spotkania. W najwęższym miejscu schodki biegnące na szczyt atrakcji mają może czterdzieści centymetrów szerokości. Nie sposób, aby osoby udające się do góry i te schodzące w dół były w stanie przejść po nich bezpiecznie.

Kolejki jak do wejścia na Rysy

Zanim zdecydowałam się tu przyjechać, Ambuluwawę widziałam na wielu zdjęciach i filmach na Instagramie. Podróżnicy przyjeżdżają tu najczęściej z selfie-stickami, które pozwalają na zarejestrowanie wspinaczki pod szerszym kątem, co jeszcze bardziej podkreśla jej przedziwną formę. Wieża mierzy około 50 metrów, ale ze względu na swoje położenie na szczycie samotnej góry wydaje się zdecydowanie wyższa. Ze wzniesienia o wysokości 1087 metrów n.p.m możemy podziwiać imponujący i niezakłócony widok na okoliczne wsie i miasteczka. Wieża jest naprawdę kręta i przypomina nieco wiertło wkręcające się powoli w białe, górujące nad nią chmury.

Kolejka turystów na wieży

Pod Ambuluwawę najlepiej dotrzeć tuk-tukiem z Gampoli lub Kandy. Kierowca, który przywozi mnie pod atrakcję, niestety nie ma zezwolenia na wjazd przez główną bramę, którą od wejścia do wieży dzieli około trzydzieści minut wspinaczki po drodze asfaltowej. Ostatecznie za radą mężczyzny umawiam się na powrót do pojazdu dwie godziny później, co okazuje się mocno niedoszacowanym planem. Wchodzenie po schodkach wieży przypomina czekanie w kolejce do wejścia na Rysy – z przodu ludzie, z tyłu ludzie, a z boku przepaść. Nie ma stąd ucieczki, nie można też przyspieszyć procesu wchodzenia. Wejście pod górę, zdobycie wieży i szybki powrót do tuk-tuka (z kilkuminutową przerwą na sesję zdjęciową przecinającej drogę rodziny makaków) zajmuje mi prawie trzy godziny.

Małpy na drodze

Nie ma żadnej kontroli

Podczas spaceru na szczyt Ambuluwawy zastanawiałam się, kto spadnie pierwszy: ja czy mój telefon, którym desperacko staram się zrobić jakiekolwiek zdjęcia. Turyści wokół nie wydawali się być przerażeni, bądź bardzo dobrze ukrywali swoje emocje za nerwowym śmiechem. W końcu jest dość zabawnie, bo podczas zdobywania kolejnych spiralnych schodków wszyscy ocieramy się o siebie, próbując pozostać przy życiu. Technika jest prosta – jedna osoba szczelnie przykleja się do ściany, druga przechodzi obok niej, mocno trzymając się barierki sięgającej czasami zaledwie do kolan. Na trasie przejścia dostępne są także niewielkie „jaskinie”, które umożliwiają przepuszczenie osób schodzących ze szczytu. Znajdują się w samym rdzeniu wąskiej wieży, jednak osoby powyżej 160 centymetrów raczej się tu nie wcisną. Najbardziej boję się jednak nie o siebie, czy telefon, ale o to, że przypadkiem kogoś popchnę. Wszyscy zdają się jednak myśleć o tym samym, wykazując się niespotykaną jak na rozbawionych turystów rozwagą.

Turyści na wieży Ambuluwawa

Im dalej w górę, tym gorzej. Warto o tym pamiętać szczególnie na początku, kiedy jeszcze mamy szansę się wycofać. Dobrze jest też określić swoje własne limity, bo nikt tego za nas nie zrobi. Nie ma tu żadnej kontroli, która sprawdzałaby liczbę osób korzystających z atrakcji w jednym momencie, nie ma nikogo, kto sprawdzałby wagę turystów. Niestety, ale ci zbyt „przy kości” mogą być zagrożeniem nie tylko dla siebie, ale i ludzi wokół.

Tu może dojść do tragedii

Ambuluwawa to bardzo popularna atrakcja, niekoniecznie z rodzaju tych „tylko dla odważnych”. Choć (jeszcze) nigdy nikt tu nie zginął (przynajmniej według oficjalnych informacji), w internecie nie brakuje kontrowersyjnych opinii na jej temat. „Ta konstrukcja wydaje się być zbudowana w wyjątkowo niebezpieczny sposób. Obawiam się, że może się zawalić i zabić wielu ludzi. Niektóre nagrania pokazują, że z wieży korzysta jednocześnie ponad 50 osób” – pisze jeden z turystów na forum Reddit. Zwraca także uwagę na silne wiatry i obecne w tej części świata mikrowstrząsy skorupy ziemskiej, które mogą osłabić wieżę i w konsekwencji doprowadzić do katastrofy. Pojawiają się głosy samych mieszkańców, którzy nie zgadzają się z bardzo pobłażliwym i nieostrożnym podejściem władz do budowy tego typu obiektów. Odwiedzający zwracają uwagę na nieubłagany wiatr, który kołyszę szczytem konstrukcji nawet w pogodne dni. Jeśli pogoda zmieni się nagle, co nie jest niczym niezwykłym na górzystych terenach wyspy, którą nawiedzają dwa monsuny, na wieży może wybuchnąć panika.

„Zwykle w Kolombo budynki tej wysokości powstają przy udziale inżynierów budowlanych, którzy planują i zatwierdzają konstrukcję tak, aby była odporna na wiatr, a nawet w pewnym stopniu na trzęsienia ziemi (...). Niestety, nasz rząd jest daleki od proaktywności i dopóki ktoś nie upadnie i nie umrze z powodu wadliwej atrakcji turystycznej, nie będzie tego traktował poważnie” – uważa jeden z mieszkańców wyspy.
„Byłem tam, wspiąłem się na szczyt, nie zrobię tego ponownie. Absolutnie przerażające. Nie mam pojęcia, kto to zbudował, jak uzyskano pozwolenia na budowę, ale powinno to zostać zamknięte dla odwiedzających jak najszybciej” – brzmi treść kolejnej negatywnej recenzji.

Tego typu atrakcje nie są rzadkością w Azji. Przyzwyczajeni do długich regulaminów turyści z bogatych krajów Europy mogą być zaskoczeni dość frywolnym podejściem do standardów bezpieczeństwa. Tymczasem na szczycie 33-metrowego klifu w Jastrzębiej Górze może i stoją barierki i znaki ostrzegawcze, jednak chyba nie do końca przynoszą zamierzony skutek. Turyści i tak przechodzą nad nimi, by dostać się na krawędź wzniesienia. Na końcu i tak, niezależnie od narzuconych norm, samodzielnie decydujemy o swoim życiu.

Źródło: WPROST.pl
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...